wtorek, 6 czerwca 2017

Deus Irae

Kontynuując moją przygodę z twórczością Philipa K. Dicka, sięgnąłem po książkę Deus Irae, która została napisana we współpracy z Rogerem Zelaznym. Przedstawia ona świat po wojnie nuklearnej, w którym na skażonej ziemi rodzą się groteskowe rośliny, stworzenia, ale również idee. Nastał bowiem kult Boga Gniewu, czyli tytułowego Deus Irae, który wypiera wiarę chrześcijańską. W małym miasteczku Charlottesville w Utah mieszka Tibor McMasters - mężczyzna pozbawiony rąk i nóg, ale jest za to niezwykle uzdolniony malarsko. W Kościele wyznawców Boga Gniewu tworzy wspaniały fresk, ale jedyne co mu pozostało, to oblicze Deus Irae. W tym celu wyrusza na pielgrzymkę na swoim wózku zaprzężonym w krowę, aby poznać jego prawdziwe oblicze...

Niestety w przypadku tej książki spotkał mnie lekki zawód. Być może wiąże się to z faktem, że spodziewałem się po niej czegoś nieco innego. Otóż cała otoczka związana z życiem po katastrofie nuklearnej nie do końca została stworzona z zachowaniem wierności faktom. Przede wszystkim Carl Lufteufel był zwykłym amerykańskim urzędnikiem, a jednak spowodował globalną katastrofę nuklearną. Wydaje się to nie mieć zupełnie sensu, ponieważ kiedyś, jak i obecnie, nie jest wcale tak prosto w demokratycznym państwie o detonację bomby atomowej, nie mówiąc już o użyciu całego arsenału, co miało miejsce w książce. Nie mogła zatem tego zrobić jedna osoba, nawet jeśli spojrzymy na to z lekkim przymrużeniem oka... Jeszcze innym zagadnieniem jest wszechobecna mutacja - w ciągu kilkudziesięciu lat powstały dziesiątki nowych gatunków zwierząt, jak i ludzi, które wytworzyły własne zachowania oraz społeczności. Jednak jeśli wczytać się w opisy tych istot, to zbyt diametralnie się one różnią, aby była mowa nawet o podkoloryzowaniu kwestii mutacji. Z drugiej zaś strony, autorzy bardzo dobrze oddali zachowanie ludzi po takiej katastrofie. Nastąpiło bowiem mentalne i cywilizacyjne cofnięcie się poziomu ludzkości o co najmniej kilka wieków. Zaczęła się walka o przetrwanie kolejnego dnia, a dane schowane w schronach, mające pozwolić ludzkości się odbudować, zostały zwyczajnie zapomniane. Zmieniły się priorytety i odbudowa cywilizacji przeszła na dalszy plan... Wydawać by się mogło, że wątki postapokaliptyczne będą dominować, tymczasem stanowią jedynie tło, które nie jest szczególnie mocno rozwijane w trakcie opowieści. Czego bardzo żałuję, ponieważ z pozostałymi elementami mogłoby one stworzyć zdecydowanie lepszą całość. A tak nakreślają jedynie pokrótce realia w jakich przyszło żyć bohaterom oraz wprowadzają do problematyki książki. 

Osobnym i najważniejszym jednak zagadnieniem jest tytułowy Deus Irae. Można by sądzić, że Carl Lufteufel, jako osoba, która spowodowała zagładę świata, będzie napiętnowana i przeklinana przez kolejne pokolenia. Tymczasem został on uczyniony bogiem i, według Kościoła Boga Gniewu, ma on zarówno powłokę cielesną, jak i boską. Natomiast kościół chrześcijański jest w mniejszości i przegrywa walkę o wiernych... Nikogo zatem nie powinno zdziwić, że w książce w dużej mierze dominują rozważania na temat boga, dobra i zła, czy sensowności religii. Niestety również i w tym przypadku te dysputy potrafią chwilami znużyć i odnosi się wrażenie pewnej wtórności w argumentach bohaterów. Oczywiście nie brakuje niesamowicie klimatycznych scen, jak chociażby Lufteufel  wyrywający sobie nietypową koronę cierniową z głowy, czy nawiązanie do Całunu Turyńskiego. lecz giną one w niedopracowanej historii i przedłużających się dialogach.

Deus Irae jest opowieścią o zrujnowanym świecie, w którym doszło do odwrócenia wartości. Najważniejszy jest nie chrześcijański Bóg, lecz Bóg Gniewu, będący uosobieniem urzędnika odpowiedzialnego za nuklearną katastrofę. Książka zawiera wiele świetnych pomysłów i idei, lecz posiada również pewne niedoskonałości, które nie pozwalają w pełni nacieszyć się tym, co autorzy chcieli w niej przekazać. 

Ocena: 6/10

Tytuł: Deus Irae
Autor: Philip K. Dick
Seria: Dzieła wybrane Philipa K. Dicka
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 16.09.2014
Liczba stron: 270
ISBN: 9788373016473

5 komentarzy:

  1. Widzisz, ja mam takie zdanie, że obu panom kooperacja nie wyszła na zdrowie w przypadku tej książki. Ja po nią sięgnęłam "z drugiej strony", czyli kontynuując przygodę z Zelaznym - i również spotkało mnie znaczne rozczarowanie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tego żeh nie czytoł. Ale wiem, że to słabsza część dickowego dorobku. Przypuszczam jednak, że tak się stało za sprawą drugiego autora, bo Dick słabych książek nie ma. Ciekawi mnie ta obopólna współpraca, bo czytałem już biografie Dicka i ani razu się nie spotkałem, żeby była wzmianka o przyjaźni z Zelaznym i tak się teraz zastanowiłem, czy to aby nie powstało dla powiększenia popularności. Zelazny wszak sporo tych fanów miał wówczas. Dick może chciał dzięki niemu jeszcze bardziej zaistnieć. Chyba że to było w drugą stronę? W każdym razie ja to bankowo kupię, przeczytam i odłożę do reszty kolekcji. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz co, we wstępie autor opisuje dokładnie jak to miało miejsce. Generalnie książka powstała długo, najpierw miała być we współpracy z kimś innym, dopiero później z Zelaznym. Ten drugi autor miał bardziej nadzorować, by Dick nie posunął się za daleko w swoich pomysłach i rozważaniach :)

      Usuń
    2. Hehehe, obawiali się czegoś? Dick przecież miał odjechane pomysły, które zrealizował w swoich książkach i było okej. Nie czaję. :)

      Usuń
  3. Czyli lekki zawód, ale ogólnie jest znośnie. :) Już dawno temu wpisałam sobie ten tytuł na listę książek do przeczytania, ale jak dotąd nie miałam okazji po nią sięgnąć. Szczerze mówiąc, chyba nawet nie zwróciłabym uwagi na te aspekty, które Ty opisałeś w recenzji. Chyba za mało postapo czytałam, żeby zastanowiły mnie takie sprawy, ale z tego, co piszesz, masz rację. Jak kiedyś przeczytam, to sama zweryfikuję. :D

    OdpowiedzUsuń

Dodając komentarz, wyrażasz zgodę na przetwarzanie danych zgodnie z Polityką Prywatności bloga.