![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg37xylQpz2FeXGqfIg4NzfvL5HBV63hqTapOEeuWCP2cX7-ad8-yTUvvUva6oEVk9js2jXmlJVzj5EL-UEr9r-ftch4XCL5dfZLR9feqxqpI8ZvDuep5S5vkOpz3tu8t0TYQjR26UsQY04/s320/Peanatema.jpg)
Powieści Stephensona nie należą do najłatwiejszych i wymagają dużego skupienia w trakcie czytania, ale w zamian gwarantują niesamowitą lekturę. Nie inaczej jest z powieścią science-fiction
Peanatemą, która uchodzi za jedną z najtrudniejszych wśród całego dorobku Stephensona i po jej lekturze mogę śmiało stwierdzić, że całkowicie to rozumiem.
Fraa Erasmas jest młodym deklarantem z koncentu saunta Edhara - azylu dla matematyków, naukowców i filozofów. Raz na dziesięć lat przypada rytuał zwany apertem, który trwa tydzień i w tym czasie fraa i suur mogą wyjść poza bramy azylu, a ludzie z zewnątrz mogą zobaczyć wnętrze koncentu. Dla Erasmasa będzie to pierwszy apert i nie może się doczekać, aby spotkać się ze swoją rodziną. Jednak zanim upłynie tydzień przeznaczony na apert, oba jego życia - to, które porzucił, i to, które wybrał - zawisną na włosku w obliczu przemian o iście kosmicznych proporcjach. Bowiem nieprzewidziane i potężne siły zagrażają stabilności matemów i rutynie życia extramuros. Tylko niepewny sojusz sekularów i deklarantów może przeciwstawić się tej groźbie. Erasmas, podobnie jak jego przyjaciele, znajomi i nauczyciele - zostaje wezwany poza bezpieczne koncentowe mury, by wspólnie zapobiec światowej katastrofie. Wyrusza w niezwykłą podróż, która zawiedzie go w najbardziej niebezpieczne i niegościnne rejony ojczystej planety Arbre, a nawet jeszcze dalej...